3xŚnieżka Ultra 2018

Od dłuższego czasu śledzę i bardzo cenię Marcina Świerca. To z jego profilu dowiedziałem się o festiwalu 3xŚnieżka=1xMontBlanc. Trzy dystanse - mini, średni i ultra czyli 1,2 lub 3 zdobycia Śnieżki. Dodatkowo fakt, że w tym roku odbywały się tam Mistrzostwa Świata WMRA i decyzja zapadła. Startuję! Dystans - no przecież, że ten najdłuższy ;) Zapisy poszły w błyskawnicznym tempie, ale udało się i 23go czerwca pojawiłem się w Karpaczu.

Na początku tej historii trzeba wspomnieć nieszczęsną tegoroczną Szczawnicę. Kleska jaką był Dziki Groń zmotywowała mnie jeszcze bardziej. Dokonałem analiz, znalazłem błędy w odżywianiu i utwierdziłem się w przekonaniu, że upał mi bardzo szkodzi. Trenowałem zatem sporo w cieple, nie unikałem wybiegań w środku dnia, ale z niepokojem spoglądałem na temperatury jeszcze tydzień przed biegiem. Nagle jest! Załamanie pogody - wiatr, deszcz, 12 stopni w centrum Karpacza - cokolwiek byle nie powtórka ze Szczawnicy. Będzie dobrze pomyślałem i po 4 godzinach jazdy zaparkowałem pod Homestay Willa Anna w Karpaczu (blisko centrum, lokalizacja super, ale generalnie nie polecam... prowizorka to słowo, które określa idealnie to miejsce).  

O 18 udałem się do biura zawodów i optymizm zaczął opadać. Fatalna organizacja biura, wszystko szło opornie, powoli, od stanowiska do stanowiska i po grubo ponad godzinie odebrałem pakiet. Pomyślałem, że jak tak będzie wyglądać reszta to dramat - spoiler - byłem w błędzie! Nie licząc tego punktu to był to najlepiej zorganizowany bieg w jakim brałem udział. Szczgóły dalej.



Pakiet dość bogaty - rękawki biegowe, paczka żelków, kupony rabatowe, pamiątkowe opaski silikonowe, kupon na żel High5, mapy, numer startowy, agrafki. Nie było do czego się doczepić.

Dzień przed biegiem staram się pilnować diety, ale nie tak bardzo jak ostanio. Jem normalnie, zgodnie z poradą Bartka wrzucam więcej tłuszczy by mnie znów nie zakorkowało. Śpię dużo, ucinam drzemki gdziekolwiek i kiedykolwiek mogę. Start w niedzielę o 9:20 więc mogę dłużej pospać. Emocje robią swoje i mam problem z zaśnięciem, ale wstaję w miarę przytomny i przed 9 zbieram sprzęt i ruszam.

Właśnie sprzęt - niemalże identyczny jak w Szczawnicy, ze względu na temperaturę dodałem jednak długie skarpety Kalenji, rękawki biegowe (te z pakietu) a buty zmieniłem na Asics Gecko XT. Zestaw sprawdzony i przetestowany.

Tak właściwie to Gecko XT kupiłem z myślą o tym biegu a porada Piotrka z Katowickiego Sklepu Biegacza tylko mnie w tym wyborze utwierdziła.

Przed 9 jestem już na Karpackim deptaku, rozgrzewkę przerywam by zobaczyć start Mistrzostw Świata WMRA. 20 minut później czekam już za linią startu, niestety w 3 rzędzie. Za późno poszedłem się ustawić i nie umiałem przejść dalej.

Pętla 1 - intro.
Odziwo byłem wyjątkowo spokojny, buff na dłoni, rękawki w kieszonkach koszulki. Wszystko sprawdzone, żele i sole są.  Przez miejsce na początku stawki wystartowałem dość szybko, ale wyszło to nawet na dobre.

Błąd #1 - odpoczynek.
Po drugim kilometrze zaczynam czuć nogi. Nie, że bolą, nie, że sił brak. Czuję, że są ciut nieświeże. Nie tak jak bym chciał, znam już swój organizm i poczułem, że to nie to co powinno być. Przez zamieszanie w pracy i w domu ostatnie tygodnie treningowo to jakaś masakra była. Dopiero równo tydzień wcześniej zaczynam tapering, niestety za późno, ale tragedii nie ma.

Pilnuję jedzenia, picia, wszystko idzie dobrze. Około 5km zaczynam odczuwać obcieranie na zapiętkach, bardziej od skarpety niż od buta. Dziwi mnie to bo nigdy w tym zestawie mi się to nie przytrafiło. Stwierdziłem, że na Śnieżce dam znać żonie by wyszła do punktu z nowymi skarpetami. Boli bo boli, ale do przeżycia i doskonale wiem, że to mnie nie pokona.



Po drapaniu w góre wychodzimy na grań, gdzieś za Jelenką i nagle Karkonosze pokazują czym nas dzisiaj poczęstują. W menu - wiatr, deszcz, mgła a widoków brak. Zakładam rękawki, buff na głowę i ruszam dalej. Zaraz pierwsze podejście na Śnieżke i zbieg w dół.

Sakramencki ziąb! Powiem brutalnie - kurwa jak tam wiało, jak tam było zimno i nieprzyjemnie. Śnieżka zmasakrowała. Dłonie wróciły do sprawności dopiero 20 minut później. W tym zimnie i wietrze każda kropla wody, każdy płatek śniegu był jak mała igiełka . Za ochronę służyły mi tylko cienkie biegowe ciuchy więc mocno to poczułem. Zatrzymuję sie tylko w Domu Śląskim by się napić i zjeść. Chwila marszu by się przyjęło i ruszam w dół.

Błąd #2 - zapominam dam znać o skarpetach. Przez zimno uciekam jak najszybciej i temat skarpet widoczny tylko przy podejściach wylatuje mi z głowy.

Fragment z Domu Śląskiego pokonałem w tym biegu 3 razy więc wspomnę o nim tylko raz. Szlak łatwy, ale przez deszcz ciut śliski. Tylko fragment techniczny na, którym okazuje się, że wyprzedzam bardzo wiele osób. Zbiegi mi leżą, nie boję się ich a buty tylko dopełniają dzieła, gdyż spisują się idealnie. Dobiegam do Karpacza, szybkie jedzonko, łykam ampułkę z magnezem by zapobiec skurczom i ruszam dalej.

Pętla 2 - niszczy ciało.
Druga pętla ma najdłuższe podejście (dla głowy bo liczby mówią co innego), po wyjściu z centrum Karpacza kierujemy się na czerwony szlak prowadzacy bezpośrednio na Dom Śląski. Początek to dość łagodny szlak, przyjemny w środku lasu, powoli wspinający się do góry. Zbieram tutaj siły, rozmawiam z innymi biegaczami. Trasy nie znałem, ale wiedziałem, że punkt docelowy trzeba osiągnąć i jeżeli teraz jest łagodnie to potem dowali - i dowaliło.

Gdy tylko zacząłęm żmudne podejście kamiennymi stopniami w kierunku Domu Śląskiego przypomniały o sobie zapiętki. Przeszywający ból, chwile później znajome uczucie ciepła a potem już wszystko jedno... Blazy pękły, krew się polała, zaraz zostanie przede mną ta łatwiejsza połowa więc zacisnąłem zęby i parłem dalej. Zamknąłem się w myślach i powoli napierałem, z tego stanu wybił mnie widoczny tuż przed dotarciem na koniec Cmentarz Ofiar Gór. "Martwym ku pamięci, żywym ku przestrodze" Przypomniało mi to, że sa to jednak góry i wszystko może się zdarzyć. Kilka stopni wyżej, widzę już dojście do punktu żywieniowego a z niego słychać "kurwa jak zimno!". Oho dalej wieje i jak tylko się odsłonimy to poczuję magię Śnieżki. Zakładam znów buffa, rękawki i wychodzę. Czy wiało? Owszem i to jeszcze gorzej niż 3 godziny wcześniej. Dodatkowo mocno pada deszcz a przy dojściu do szczytu deszcz ze śniegiem. Wchodzę tym razem innym podejściem, które mocno daje w kość. Na Śnieżce piszę zdrętwiałymi palcami żonie wiadomość o treści "Śnieżka". Umówiliśmy się na mały support między 2 a 3 pętlą na dole więc chciałem by wiedziała kiedy być. Uciekam szybko na dół z postojem na cole w punkcie. Znaną mi drogą zbiegam i dopiero po ponad 20 minutach ściągam rękawki i buffa. Karpacz - jedzenie, sole, support i ruszamy na ostatni fragment.

Pętla 3 - niszczy głowę.

Umowa z żoną była jasna i znana od dawna, między 2 a 3 pętlą spotykamy się przy punkcie, odbieram od niej zapas żeli, kijki i ewentualnie ciuchy. Napiłem się coli, zjadłem i spotykam się z żoną.

Żona - Jak się czujesz? Co chcesz?
Ja - Całkiem dobrze, spokojnie dam radę, więcej powiem Ci później. Daj mi kijki i trzy żele.
Ż - Cholera kijki... Zapomniałam
J - ...
Ż - Pobiegnę po nie, kilka minut i jestem.
J - Olej, daj mi żele i lecę.

Z perspektywy czasu żałuję i nie tej decyzji. Kijki wiele by dały na ostatnim podejściu, które prowadzi przez Strzeche Akademicką, ale dzięki temu, że wyruszyłem w tym a nie innym momencie na trasie spotkałem kilku towarzyszy, z którymi wspieraliśmy się rozmową na całym podejściu. Wspaniali ludzie, wiele to dało, czas upłynął przyjemniej a i wiele opowieści i doświadczeń z nimi wymieniłem. To lubię w biegach górskich na każdych zawodach spotykam "towarzyszy niedoli".

Łyk coli na punkcie, pędem na szczyt, ostatnie spisanie numeru przez sędziów, ostatnia wizyta na punkcie, pożegnanie z wolontariuszami i długa noga do centrum. Głowa juz wyłączona, tylko nadaje rytm kroku, jeszcze jeden widok łancuchów na szczyt w tym dniu i chyba bym oszalał. Znowu padał deszcz i musiałem obudzić się z tego stanu. Wiedziałem, że tylko zbieg został do końca - tylko i aż, z niesprawną głową łatwo o wypadek na ostatnim fragmencie. Czuję, że piach i drobne kamienie wpadły mi do butów i przemieściły się do przodu. Nagle małe chrup i uczucie ciepła z przodu stopy. Jak się później okazało straciłem kawałek paznokcia, w sumie nie bolało. Może przez to, że to nie pierwszy raz, a może to emocje już przytłumiły ból. 



Wpadam na metę i ku mojemu zaskoczeniu wita mnie sam burmistrz Karpacza, który osobiście gratuluje i ściska każdego finishera. Wielki szacunek dla tego Pana! Odbieram wspaniały szklany medal. Zmęczony, ale szczęśliwy. Plan na 8:30 sie nie udał, ale poniżej 9:00 już tak. Dziki Groń - odkupiony. W trakcie jedzenia posiłku dobiegają moi towarzysze ostatniego podejścia, których wyprzedziłem na zbiegu. Gratulujemy sobie, wymieniamy kilka uścisków - to ta magia. Nawet nie wiem jak mieli na imie a połączyła nas ta specyficzna biegowa więź.



Podsumowanie

Były błędy są i wnioski. Na tym to polega. Karpacz postawił mnie na nogi. Pisząc ten wpis mam solidne zakwasy, kuśtykam dalej, ale już marzę o kolejnym treningu. Niby po Dzikim była motywacja by nie powtórzyć tej klęski, ale Śnieżka dała jescze solidniejszego kopa.

Organizacja biegu - czapki z głów. Najlepiej zorganizowany bieg w jakim brałem udział a należy pamiętać, że Biegi w Szczawnicy poprzeczkę ustawiły baaardzo wysoko. Biuro zawodów nie napawało optymizmem, ale cała reszta to pełen profesjonalizm. Z tego miejsca dziękuje wolontariuszom za ich wytrwałość przy tej fatalnej pogodzie. Byliście dla nas mimo wszystko i to dzięki Wam i Waszej pomocy wielu z nas było w stanie ukończyć. To te ekipy punktów żywieniowych powinny udzielać szkoleń dla organizatorów innych biegów. Całe zaplecze to światowa klasa.

Atmosfera - wielkie wow. Karpacz żył tym biegiem, wszędzie było to czuć. Nawet turyści wiedzieli o biegu i zaopatrzyli się w dzwonki, wuwuzele i dopingowali nas na trasie. To dodawało sił i niosło. Rewelacja.

Czy wystartuję za rok? Z największa ochotą. Oby znów się udało zapisać. 

Teraz czas na regenerącje i solidne przepracowanie lata.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Hołda Kostuchna

Montano Cortina Stretch

Biegi w Szczawnicy 2018 – Dziki Groń 64km