Biegi w Szczawnicy 2018 – Dziki Groń 64km
Motywacja, pokora, entuzjazm i radość to tylko część emocji
jakie czułem jeszcze o 6:59 przed startem na Dziki Groń. Ba! Czułem dokładnie
to samo około 3 godzin później w Rytrze około 22km. Natomiast później tylko
żal, smutek, potworny ból i zwątpienie, ale po kolei.
Decyzje o starcie w tegorocznej edycji podjąłem dokładnie w
momencie przekroczenia mety zeszłorocznej Wielkiej Prehyby. Do samego końca byłem
przekonany, że to w wielkiej wystartuję, ale informacja o dołączeniu do listy
biegów wtedy „Nowej trasy”, którą nazwano Dziki Groń zmieniła nastawienie.
Ta nowa trasa to skrócony dystans Niepokornego Mnicha do 64km
i profilu +3150/-3150. Trasa przetestowana rok temu, gdyż ze względu na warunki
pogodowe organizatorzy musieli skracać Mnicha. Więcej na stronie organizatora http://biegiwszczawnicy.pl/pl/trasy/dzikigron/
. Nie ma sensu bym się rozpisywał o tym co już spisane.
W Szczawnicy melduję się późnym wieczorem już w czwartek
19go kwietnia. Nocleg w zaprzyjaźnionym miejscu – Na Skale (polecam!). Cały
tydzień mocno pilnuję diety, odpoczywam,
piątek mam zaplanowany na relaks i odebranie pakietu.
Zgodnie z poradami trenera Janeckiego już od rana mocno
ładuję mięśnie – „co 2 godziny, 1g węgli na masę ciała, wysokie IG, jak nie
umiesz dobijaj owocami i miodem”. Ta mantra ciągle w głowie, miód zmieniony na
syrop z agawy, ale generalnie udaje się ten plan utrzymać.
Pakiet odebrany, lekki spacer, obiadek, drzemka. Wszystko
gra, czuję się fantastycznie i nic nie zapowiada klęski. Jedyne czego się obawiam
to upał. Z godziny na godzinę temperatura zapowiadana na sobotę się dźwiga, ale
nikt nie przewiduje piekła dnia jutrzejszego.
Wieczorem przygotowuję sprzęt:
·
Buty – Inov8 Roclite 295 (wahałem się między
nimi a Asics Gecko XT)
·
Skarpety
– Inov8 All Terain Sock Mid
·
Bielizna
– podspodenki Nessi
·
Koszulka – drużynowa, przygotowana przez
Warsztat Koszulkowy
·
2x softflask Salomon 500ml
·
2x softflask Salomon 150ml
·
Kubek Salomon
·
Żele i Izo High5
·
Tabletki z solami SaltStick
·
Okulary
·
Folia NRC
·
Czołówka Black Diamond Spot 2
Rano klasyczny rytuał – śniadanko, kawa, zasypanie pudrem
dla dzieci miejsc, które mogą się podrażnić. Marszem na start, rozgrzewka,
kontrolna wizyta w ToiToi i czekamy na wystrzał startera.
Słońce powoli wstaje, temperatura wysoka już, ale całkiem
przyjemnie bo około 14 stopni. Startuję z połowy stawki i biegnę znaną mi już
trasą. Głowa nadaje, nogi słuchają – myślę sobie jest OK, jeszcze…
Schronisko na
Przechybie
Pierwszy punkt żywieniowy na 13km. Miejsce 113, samopoczucie
dobre. Trochę hamowałem się by nie przesadzić na początku – to podejście może
zmasakrować. Mięśnie dobrze przyjęły dietę Bartka, napompowane glikogenem do
granic możliwości i sił mi nie brak. Bananek, żel, woda i lecimy dalej. Wiele
osób chyba przegięło na początku i już na zbiegu do Rytra zaczynam wyprzedać
raz po raz. Długa noga, piękne widoki, przejrzyste niebo, ale zaczynam już czuć,
że chyba będzie cieplej niż się spodziewali wszyscy.
Rytro
Dobiegam do Rytra i zaczynam odczuwać patelnię na ostatnim
asfaltowym fragmencie. Nie zmienia to faktu, że czuję się wyjątkowo dobrze i km
lecą przyjemnie. Pomiaru tutaj nie ma, ale obsługa mówi, że jestem koło 60go
miejsca. Kolejne jedzenie i picie, tym razem była już cola więc z niej
korzystam. Uzupełniam swoje zapasy i
biorę małą butelkę wody do kamizelki – następny punkt za ponad 20km (jak bardzo ważne się to okaże dla wielu osób). Pierwsze parę metrów marszem i ruszam w dalszą
część zbiegu przed drapaniem się na Niemcówkę.
Gdy docieram do podejścia zaczynam czuć, że z żołądkiem robi
się coś nie tak. Ścisk, uczucie dużej ilości płynu. Myślę sobie przejdzie – nie przeszło.
Droga na Obidzę,
czyli ku##a zasrane słońce!
Droga na Obidzę to dla mnie najtrudniejszy fragment tej
trasy. Dwa podejścia, jeden zbieg a po drugim podejściu mamy wyrobioną już
znaczną część przewyższenia w górę. Ciągle jest cieplej, ciągle słońce daje o
sobie znać coraz mocniej. W pewnym momencie zatrzymuję się w cieniu i patrzę na
termometr w zegarku. Ponad 32 stopnie! W kwietniu!
Woda i izo schodzą w strasznym tempie. Istotne – notuję, że
około 12 oddaję mocz ostatni raz. Dla początkujących rada – monitorujcie takie
rzeczy, później może to być bardzo przydatna informacją. Na 31km zaraz po szczycie Niemcowej czuje
kolkę, zatrzymuję się by rozciągnąć przeponę, gdy nagle zamiast rozluźnienia
nadchodzi paw. Solidne rzygnięcie jednak pomaga i zbieg do Kosarzyskjakoś
idzie. Zaczynam natomiast solidnie racjonować wodę, jeszcze ponad 10km, a
powoli robi się już pusto w zapasach. Dodatkowo te słońce… powoli poranne rosy
wysychają, pył, kurz i duchota a woda we wszystkich softflaskach nadawałaby się
do zaparzenia herbaty.
W Kosarzyskach większość z biegaczy łamie regulamin, taka
prawda. Zgodnie z nim nie możemy korzystać z pomocy osób trzecich poza punktami
żywieniowymi, ale w tym wypadku powinien zagrać zdrowy rozsądek organizatorów i
powinni to zrozumieć. Woda kończyła się wszystkim – w butelkach, softflaskach,
bukłakach. W tym upale ciężko i niebezpiecznie było mało pić, a wiadomo wszystkie
te sprzęty mają ograniczoną pojemność. Problem upału dostrzegają harcerze i
wystawiają przy drodze garnki z zimną wodą i szklanki. Jak za starych czasów –
nikt nie patrzy na sanepidowe brednie, każdy pije z jednego gara, dwoma
szklankami. Jakoś trzeba sobie radzić, napełniamy swoje sprzęty na wodę, które
jak się później okazuje i tak zdążą być prawie puste do Obidzy. Regulamin złamany
tak jak już mówiłem… Jeżeli chcą mi odebrać medal trudno, zadziałał zdrowy
rozsądek, w tym upale brak wody oznaczałby odwodnienie i w najlepszym wypadku
zejście z trasy na punkcie, w najgorszym potrzebę pomocy ratowników.
Drugie podejście – na Eliaszówkę, masakruje jeszcze
bardziej. Dużo odsłoniętej przestrzeni, palące słońce i temperatura stale
powyżej 30 stopni. Po drodze gospodarze z wyżej położonych terenów też
dostrzegają problem wody, widzą co się dzieję i chcąc nam ulżyć również wystawiają
garnki i szklanki. Podobnie jak w Kosarzyskach nikt nam nie pomaga w
napełnianiu kubków i pojemników, jedynie udostępnia wodę. Zrobilibyśmy to samo
w leśnych punktach, których nie brakuje, lecz problem w tym… że w tym roku były
puste.
Naprawdę mam nadzieję, że organizatorzy zachowają zdrowy
rozsądek i nikt się o to czepiać nie będzie. Nawet mam propozycję by za rok
tylko dla Dzikiego Gronia w Kosarzyskach ustawić punkt tylko z wodą.
Niepokorny przebiega tam rano więc nie ma jeszcze takiego problemu. Woda, tylko
tyle i aż tyle w tym roku.
Po dotarciu na Eliaszówkę ulewa mi się kolejny raz, dochodzą
skurcze, łykam izo, tabletki z solami, chwilowo pomaga. Zbieram się w sobie i
biegnę na Obidzę. Coraz trudniej, coraz ciężej, ale jakoś jest.
Obidza
44km i bacówka na Obidzy czyli trzeci punkt żywieniowy wita
cudownym widokiem i palącym słońcem. Na miejscu czeka czerwona ekipa Pokojowego
Patrolu, która zabezpiecza ten punkt. Czekają już wiadra z wodą do schłodzenia
się. Na tym punkcie daję sobie chwilę, próbuje postawić się na nogi. Cola,
banany, czekolada, uzupełniam wodę i izo. Następny punkt za 9km. Kluczowe jak
się okazuje.
Droga pod Durbaszkę i
rezerwat Wysokie Skałki
To dość płaski
fragment trasy, urokliwy i dający pod koniec ulgę od słońca. Niestety 2km po
Obidzy poskładało mnie znowu, to co wrzuciłem w siebie wyleciało i do samej
mety poza płynami nic więcej nie weszło. Fragment, który tak lubiłem okazał się
męczarnią. Żele i tabletki z solami już nie działały, a co wrzucałem w siebie
to powodowało bolesną kolkę więc tylko piłem do samej mety. Po drodze dostaję
tak dużego skurczu lewej łydki, że padam na ziemię i dzięki pomocy biegacza, z
którym biegłem przez ostatnie km udaje mi się go przezwyciężyć. Jest już źle,
nawet bardzo. Skoro nie jem to i nie ma energii, wiem, że będzie gorzej, że
skurcze się nasilą. Przecież się nie poddam! Jestem w limicie, choćby na
czworakach, ale dotrwam do mety. Głowa i ambicja, tylko to działa jak należy i
z tego jestem zadowolony. Minuty upływają, wychodzę na otwartą przestrzeń –
zaraz będzie Durbaszka.
Durbaszka i droga do
mety
Jest coraz gorzej, ale jestem w miejscu bez odwrotu i nie
wycofuję się na punkcie. Łyk coli, który i tak odbija mi się, przez następne
pół godziny. Uzupełniam zapasy płynów i biegnę… taa chciałbym. Biec już nie
umiem, na 100m biegu przypada 200m marszu bo skurcze nie znają litości. Więc
jakoś tam człeptam. Pokracznie bo pokracznie. O ultra mówi się, że do 30 minut
organizm pali cukier, potem do 3 godzin pali tłuszcz, a potem pali mózg. Ten
ostatni się nie poddał ani na chwilę. Pozwolił mi na oparach sam nie wiem skąd
bo przecież nic już nie jadłem od kilku godzin przeć do przodu. Krok po kroku. Już nic się nie
liczyło tylko wymarzony deptak nad Grajcarkiem. Jedyny plus to ten, że robi się
chłodniej, lecz nadal za ciepło.
Meta
Deptak pokonuję w głównej mierze marszem, już totalnie nie
ma sił. Nie do końca pamiętam ten fragment, autopilot prowadził do przodu.
Ostatnie metry pokonuję biegiem bo na to oszczędzałem siły. Komentator na mecie
obwieścił to jako „finisz skocznym krokiem!”.. Oj chłopie, gdybyś Ty wiedział,
że ja tylko tak potrafiłem bo skurcze i sztywne nogi nie pozwoliły na nic
innego 😉 Inaczej nie umiałem. Gdzieś na moście
dostrzegam żonę i rozkładam ręce w geście triumfu i przebiegam przez bramki.
Odbieram
medal a potem szukam, szukam barierki czy czegokolwiek o co mogę się oprzeć.
Siadam później byle gdzie, byleby nie stać.
Spotykam kilka osób, które widziały moją walkę i mi gratulują. Bardzo mnie to podbudowało. Nie korzystam z posiłku po biegu, nie wypijam piwa. Nie mam sił a i nie chcę rzygać po drodze. Po około 10 minutach dźwigam tyłek i pieszo wracam do miejsca noclegu. Ile czasu zajęło nie wiem, szedłem po omacku. Celowo chciałem to rozchodzić trochę. Po wejściu do pokoju zmęczenie dobija ostatni raz i mam przygodę z muszlą na czworaka.
Spotykam kilka osób, które widziały moją walkę i mi gratulują. Bardzo mnie to podbudowało. Nie korzystam z posiłku po biegu, nie wypijam piwa. Nie mam sił a i nie chcę rzygać po drodze. Po około 10 minutach dźwigam tyłek i pieszo wracam do miejsca noclegu. Ile czasu zajęło nie wiem, szedłem po omacku. Celowo chciałem to rozchodzić trochę. Po wejściu do pokoju zmęczenie dobija ostatni raz i mam przygodę z muszlą na czworaka.
Jem po kilka talarków, przepijam po kilka łyków wody i coli
na zmianę. Przychodzi godzina 21 i dociera do mnie, że mija 9 godzin od
ostatniego siku… Niedobrze, upał i wymioty zrobiły swoje. Próbuję zmotywować
nerki do pracy, piwo bezalkoholowe się idealnie do tego nadaje. Podejmuję
decyzję, że gdy do rana się nie uda, albo to co zobaczę będzie miało kolor coli
to udam się na oddział ratunkowy po dializę. Przygotowywałem się na takie ewentualności,
więc wiem jaki jest tok postępowania. Na szczęście około 3 w nocy przychodzi wizyta
w toalecie i wszystko wraca do normy.
Usypiam, ale snem tego nie można nazwać.
Podsumowanie
Miało być dobrze a właśnie ku##a nie było. Ten tekst pasuje
idealnie. Nic nie zapowiadało takiej katastrofy. Zgodnie z danymi zegarka temperatura minimalna to 14,6 stopnia, maksymalna 33,3 a średnia 28. Kosmiczne wartości jak na kwieceiń. Niektórzy twierdzą, że to, że
dobiegłem to moja wygrana, to zwycięstwo w walce ja vs Dziki Groń – 1:0. Zadałem
sobie pytanie co to dla mnie oznacza i stwierdzam,że remis, 1:1. Dziki groń jest dziki, dziki groń jest
zły, dziki ma bardzo ostre kły, a do tego załatwił upał, skwar i duchotę, ot taki gnojek. Dzik mnie zniszczył,
ale nie na tyle bym odpuścił. Nie ten typ. Ojciec mi często wpajał – maszeruj,
albo giń, a ja do tego dopowiadałem w myślach bardziej swojskie – zesraj się a
nie daj się. Póki oddycham i serce bije będę przeć do przodu w realizacji
marzeń a Dziki Groń to tylko jeden z kroków po drodze. Wiecie co jest śmieszne?
W ani jednej chwili skurczu, słabości czy wymiotów nie zwątpiłem w jedno – w
2019 znowu pojawię się w Szczawnicy. Planowałem Niepokornego, ale Dziki mi nie
pozwoli na to, dopóki nie rozprawię się z nim w pełni to nie spróbuję sił w
Mnichu. W pracy koledzy zadali mi pytanie – myślisz, że wystartujesz za rok?
Bez wahania odpowiadam – nigdy nie myślałem inaczej.
Podziękowania
Dziękuję organizatorom tego fantastycznego festiwalu. To
dzięki tak dobrej organizacji chce się wracać.
Dziękuję żonie za pomoc w przygotowaniach i w stawianiu mnie
na nogi po biegu. Za to, że byłaś wtedy, gdy Cię potrzebowałem.
Dziękuję harcerzom i wszystkim gospodarzom za udostępnienie
wody do picia.
Wszystkim biegaczom za rywalizację, pomoc i dobre słowo na
trasie.
Obsłudze punktów – jesteście wielcy!
Wszystkim, którzy we mnie wierzyli i kibicowali.
Bartkowi Janeckiemu za pomoc z dietą i treningiem siłowym.
Piotrowi Skwarek za pomoc w kwestiach sprzętowych.
Do zobaczenia za rok!
Komentarze
Prześlij komentarz