Koniec sezonu 2017 i Wilcze Gronie 2018
Rok temu Wilcze okazały się być punktem zapalnym w mojej
„karierze” biegacza. To ten bieg utwierdził mnie w tym, że chcę biegać w
górach. Decyzja o starcie w tym roku była szybka – minutę po otwarciu listy startowej
już się na niej znalazłem, nie wiedząc jeszcze ile bólu będzie mnie kosztował
ten start.
Koniec sezonu 2017 nie okazał się zbyt szczęśliwy,
Ultramaraton Bieszczadzki ukończyłem z kontuzją, którą tylko pogorszyłem
tydzień później własnymi ambicjami i startując na witaminie N w Sztafetowym
Maratonie Miast i Gmin w Radzionkowie (zawiedzenie reszty ekipy O co Biega w
Kaletach byłoby najgorszą rzeczą na koniec sezonu więc walczyłem z bólem i
biegłem).
Chłodzenie, rolka, maść, rozciąganie, chłodzenie, rolka,
maść, rozciąganie, próba biegu, 100m i powrót marszem do domu… Kara za głupotę.
Diagnoza ITBS i to w najgorszej postaci. Fizjoterapeuta straszliwie się napocił
na zabiegach, ja prawie odpływałem z bólu, ale terapia powięziowa przyniosła
efekt i po 5 tygodniach przerwy wróciłem na trening. Powoli, małe obciążania,
małe dystanse, ale w końcu znów trenowałem.
Zadowolony, że wszystko idzie w dobrą stronę i normalnie
trenuję zasiadłem do świątecznego stołu z rodziną lecz mój dobry nastrój nie trwał długo.
Okazało się, że potworny ból szczęki uniemożliwia mi jedzenie nawet chleba.
Stomatolog – diagnoza szybka, zapalenie stawu i potrzeba pilnego leczenia
ortodontycznego. Ortodonta – krzywy zgryz jest powodem, potrzeba aparatu, ale
potrzeba usunięcia 8ek, skierowanie do chirurga. Chirurg – ciężki przypadek,
trzeba usunąć 3 z 4 zębów, sugeruję na jednym zabiegu, ale pod pełną narkozą.
Zabieg, opuchlizna, szwy i zakaz treningu przez tydzień. Po 5 dniach nie
wytrzymuję i wracam na siłownię i bieżnię mechaniczną. Po paru dniach czas na
pozbycie się szwów i kontrolę. Niby jest ok, ale mam zakaz biegania w terenie
by nie przeziębić ran. Bieg już za dwa tygodnie! Dostałem zgodę na bieg w
terenie, ale dopiero w dniu zawodów. Trenowałem zatem na bieżni i siłowni. Dwa
dni przed biegiem mam zakładany pierwszy, górny łuk aparatu.
Cały czas waham się czy startować, nie czuję się w dobrym
momencie przygotowań. Do ostatniego dnia przed zawodami myślę co zrobić.
Decyduję się jednak wystartować z jednym założeniem – olać czas i biec dla
przyjemności.
Sytuacja z parkingiem w Rajczy nie jest łatwa, więc
postanawiam wyjechać dużo wcześniej i przeczekać czas w biurze zawodów. Ruszyłem
zatem o 7 z Katowic i już o 8:30 odbierałem pakiet startowy i zamówioną wcześniej
na napieraj koszulce. W biurze poza obsługującymi wydawanie pakietów jest tylko
Krzysiek Dołęgowski, Maciej Więcek i Łukasz Baranow. Na spokojnie siedzę i się
przebieram, jem śniadanie a przy okazji jestem świadkiem ciekawych rozmów i
wspomnień pomiędzy Krzyśkiem i Maćkiem. Przyjemnie było ich posłuchać a widok
Maćka jedzącego przed biegiem kilka pęt kabanosów naraz jak batona pozostanie
mi na długo w głowie.
W poprzednich startach towarzyszyła mi żona i to jej
przekazywałem kurtkę, lecz niestety nie było jej tym razem więc postanawiam
wyjść z biura na start opatulony w folię NRC. Jestem fanem chłodu więc jako
jeden z niewielu decyduję się na krótkie spodnie a późniejszy bieg utwierdza
mnie o słuszności tej decyzji.
Rozgrzewka, ustawiamy się na starcie, 3…2…1… start! Nie
jestem już świeżakiem, opanowuje się i biegnę zgodnie ze swoim założeniem, nie
pozwalam porwać się tłumowi i emocjom. 2km asfaltu i zaczynamy podejście.
Jestem zaskoczony, czuję się dobrze, czas nie najgorszy, puls w normie jak na
takie zawody. Powoli dreptam i robię swoje. Widzę różnice między tym co robię teraz a co
robiłem rok temu. Nie biegnę z plecakiem i toną zbędnego wyposażenia. Tylko niezbędne
wyposażenie i jeden żel awaryjnie, którego i tak nie zjadam. Noga nadaje, głowa
trzyma wszystko w ryzach, rok 2017 dał mi dużo pewności siebie i doświadczenia.
Mimo, że do czołówki mi daleko, wygrywać chyba nigdy nie będę, ale jestem
zdecydowanie spokojniejszy w tym sezonie.
Pierwsze podejście za nami, szybki oddech i zaczynam to co
lubię najbardziej – zbieg. Zaczynam liczyć z ciekawości ludzi, których
wyprzedzam na zbiegu. Licznik zatrzymuje się na 31. Zbiegam na luźnej, długiej
nodze, bez strachu, pewny siebie, swoich nóg i sprzętu – Inov8 Roclite 295.
Może i nie idealny wybór na tą trasę, ale jeden z lepszych i biegło się
fantastycznie.
Koniec zbiegu, ponad 1km asfaltu i Nickulina. Energii nie
brakuje, rok temu brałem tutaj żel, teraz olewam temat, ale strażacy kuszą
herbatą i w napływie zachcianki zbieram kubek, biorę łyk i momentalnie tego
żałuję. Zapominam, że mam aparat od kilkudziesięciu godzin! Zimne powietrze,
gorąca herbata i gębę przeszywa mi potworny ból. Zapominam o zmęczeniu, wrzucam
kubek do kieszeni (biegacze nie śmiecimy na trasie!) i ruszam dalej. Drugie i
ostatnie podejście. Uwielbiam ten kawałek trasy, ma swój klimat, stawka już
rozciągnięta. Nie wyobrażam sobie biegnięcia ze słuchawkami i muzyką, cudowny kontakt z
górami – tylko tup, tup, szur, szur, buty trzeszczą na śniegu i lodzie, wdech i
wydech. Powoli ruszamy się rozciągniętym peletonem w górę.
Wypłaszcza się i oczom ukazuje się wspaniały widok Beskidu.
Długa noga i lecę, nie wiem jakim cudem się nie przewróciłem bo totalnie nie
patrzałem pod nogi, czerpałem z tych widoków ile się dało. To mój ulubiony
kawałek tej trasy. Rozglądam się tylko czy gdzieś nie ma schowanych fotografów.
Niestety z tej edycji dużo zdjęć nie będzie – bieg ten zgrał się z weekendem, w
którym startował Zimowy Maraton Bieszczadzki i to tam się udało większość
fotografów m.in. lubiana przeze mnie Magda Bogdan.
Ostatni kawałek w górę i ostry zbieg w dół kończący się na
stoku narciarskim. Mijam ludzi, którzy dosłownie zjeżdżają na tyłku. Pędzę na
metę, cudownie usłyszeć z ust Krzyśka Dołęgowskiego „I numer 10 wpada na metę!”
1:55:12 czyli ponad 15 minut lepiej jak rok temu. Biorąc pod uwagę wszystkie
problemy uważam, że to dobry wynik. Odbieram medal – ładny choć gorszy niż rok
temu i biorąc pod uwagę, że towarzyszył mu jubileuszowy 50ty Rajd Chłopski ciut
słaby. Wynagradza za to wszystko cudowna zupa w ramach pakietu regeneracyjnego.
Chyba najlepszy posiłek regeneracyjny jaki jadłem po biegu. Zaraz napełnia energią.
Wracam do auta i do biura, przebieram się i wracam do
Katowic. To był dobry start i zwiastuje dobry sezon. Oby teraz już bez przerw.
Wilcze to dla mnie wyjątkowy bieg i jest on świetnie
zorganizowany, już wiem, że do zobaczenia w 2019 a i pewno w 2020, 2021…
Komentarze
Prześlij komentarz