UMB 2018 - prawo Murphy'ego vs ja 1:0

Potrzebowalem sporo czasu by napisać ten wpis. Długo nad nim myślałem, zbierałem się trzy czy cztery razy. Czy pogodziłem się z tym co się stało? Cytując internetowy klasyk - no tak średnio bym powiedział.

Trasę UMB w wariancie 52km znam z zeszłego roku i dość dobrze ja zapamiętałem, więc przygotowanie taktyczne było dużo lepsze. Sporo czasu spędziłem na siłowni, ścieżki na hołdzie ubiłem, testowałem warianty odżywiania i sporo czasu spędzałem na regeneracji, rozciąganiu, rolowaniu itd. Czytając to nie odbierz mnie jako zblazowanego, ale serio jak na moje możliwości czułem się mocny, czułem, że mogę mocno poprawić wynik. Jeszcze tydzień przed zawodami czułem się pewnie. Na dwa tygodnie przed zacząłem solidnie obniżanie objętości i czułem jak świeżość wraca. W niedzielę zrobiłem DW w terenie a następny tydzień zostawiłem na delikatne jednostki i zadbanie o siebie. Zacząłem od poniedziałkowego stretchingu i rolki. Na wtorek planowałem lekki trucht, ale życie postanowiło mnie zaskoczyć kolejny raz.

Wstałem we wtorek i poczułem znane mi już uczucie ciągnięcia po zewnętrznej stronie kolana i zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Wsiadłem do auta i pojechałem do pracy a kolejne km w siedzącej pozycji tylko mnie utwierdzały, że jest coś nie tak. Zbyt dobrze znałem to uczucie. Kolano sztywniało, dyskomfort promieniował do biodra. Pierwsze kroki po dojechaniu na miejsce rozwiały moje wątpliwości - ITBS mój stary druhu,witaj znów.
W głowie tylko jedno.



Wiem, że będzie źle. Porzucam wszystkie jednostki treningowe i stawiam się na nogi. Metoda RICE, rolka, stymulator, wertuję książkę na temat autoterapii mięśniowo powięziowej. Jest lekka poprawa, ale wiem z jakim wrogiem walczę i nie ogłaszam sukcesu. W piątek golę nogę i Bartek robi mi kinesiotaping. Robiąc to sprawdza jak wygląda to moje pasmo i kręci głową, stwierdza, że przyda się terapia, ale wiemy że czasu na to nie ma.

Ze względu na pracę dopiero w piątek możemy wyjechać na miejsce. Dobra pogoda potęguje piątkową falę wyjazdów. Mamy opóźnienie a ono rośnie z każdą chwilą. Przejazd przez samą obwodnicę Krakowa zajmuje nam godzinę. Pakiety odbieramy dopiero po 22 i około północy idziemy spać. 5 godzin snu nie zapowiada nic dobrego, nie mam czasu na standardowe zdjęcie przygotowanego sprzętu, wszystko w biegu, jakim cudem niczego nie zapomniałem to nie wiem.

Rano jestem tak okropnie niewyspany, że waham się czy startować. Śniadanie jednak przepędza  tą wizję i o 7 startujemy z Cisnej razem z Karoliną, gdyż jej 17km startuje tam gdzie moje 52. Od samego początku biegnę z dyskomfortem w kolanie dlatego pierwszy etap do Roztok 1 pokonuje zapobiegawczo, ale mimo to jestem na nim 3 minuty szybciej niż rok temu.  Cieszy mnie to i z uśmiechem na twarzy zgarniam kubek herbaty i ruszam na pierwsze konkretne podejście.

Ten fragment napawa optymizmem. Trening ułożony przez Bartka działa dobrze. Moc w dupie, moc w nogach, spokój w głowie i idziemy zgodnie z planem. Na podejściach ITBS nigdy się nie objawia więc chwilowo o nim zapominam. W trakcie treningu pamiętałem o słowach mojego mistrza Marcina Świerc, który zawsze powtarza, że ultra to konkurs jedzenia i picia i mocno na tym się skupiłem. Siła jest zatem i w żołądku - co 10 minut na przemian łyk Izo i wody, żel co 40 minut, co 120 minut shot soli i magnezu. Jem i piję bez problemów, więc jest uśmiech.  

Docieramy na szczyt i zaczyna się moja gehenna.
Na zbiegu kolano przypomina o sobie mocno. Próbuję odciążać prawą nogę to i lewa to odczuwa. Próbuję biec ostrożniej i wolniej. Plan zaczyna się sypać, unikam mocnych kroków przez co często się o coś potykam. Głowa traci świeżość i przekreślam plan A na poprawę wyniku, biegnę na B - dobiec w podobnym czasie. Do drugiego punktu żywieniowego będzie tylko gorzej i już wiem, że nawet B się nie uda, bo co chwilę muszę zrobić pauzę i próbować rozluźnić mięśnie. Biegnę na C czyli dobiec w limicie, ale w głowie już były wizję rezygnacji na punkcie. Stawiam się jednak na nogi i ruszam dalej, ale jest coraz ciężej.

Podejście na Hyrlata daje chwilę ulgi, jest ono strome i meczace, ale pozwala zapomnieć i kolanie. Mięśnie już nie te przez ciągłe odciążanie kolana, ale dalej z siłą i napieram do góry. Zaczynam biec po dotarciu na szczyt i kolano blokuje się i gdyby nie kijki to lecę na pysk w Bieszczadzki szlak. Kolejny raz tracę czas na rozciąganie. Przez następne 15 minut sytuacja powtórzy się kilka razy. Docieram do początku ostrego zbiegu do Roztok 2. Ból już nie daje mi biec, tylko idę. Wiem co mnie dalej czeka i zaczynam analizę.

Ostry zbieg na którym stracę masę czasu, nie wiem czy w ogóle będę mógł jeszcze biec. Sprawdzam jak wygląda napięcie pasma na punktach, które mi pokazał Bartek. Ledwo naciskam i już mam ochotę wydrzeć ryja tak, że mnie w Ustrzykach usłyszą. Wszystko jest przeciw, każdy kolejny km tylko pogorszy sprawę a nie chcę znów tracić zimy przez brak treningu. Jedyne co mogę osiągnąć to ukończyć bieg, ale może mi to przeszkodzić w celach na 2019. Głęboki oddech, wyciągam telefon i dzwonię do Karoliny, która już swój bieg ukończyła. Informuję, że schodzę z trasy na punkcie, że już tylko idę i dam znać jak mnie zwiozą. Nie mówię dużo bo głos mi się łamie. Jak tylko kończę rozmowę to zaczynam płakać.

DNF boli, a pierwszy już wyjątkowo. Schodzę szlakiem w dół płacząc jak dziecko raz po raz. W dupie mam już kolano, serce boli bardziej.
Docieram na punkt, oddaję chip i czekam na odwozkę. Niewiele mówię, co chwilę chce ryczeć. Wszystkie wyrzeczenia, przygotowania poszły się kichać. Wsiadam do busa wstydu i ruszam do Cisnej. Po przyjeździe tylko przytulam się do Karoliny i wypłakuję się kolejny raz. Psychicznie ta decyzja mnie złamała i to było najgorsze.


Z perspektywy tygodnia wiem że to była słuszna decyzja. Chodzę normalnie i widzę postęp. Niebawem wracam do treningu. Mam pewność, że gdybym pociągnął bieg dalej to byłoby o wiele gorzej. Poświęciłem UMB na rzecz przyszłego sezonu. Czy żałuję - nie, czy boli - jak cholera.

Cały czas ultra mnie uczy czegoś nowego. Częściej niestety ostatnio jest to nauka bolesna. Sezon ten był w kratkę, ale podsumowanie będzie w kolejnym wpisie. Teraz czas wykorzystać urlop do końca, wyleczyć raciczki i znowu ruszyć na samotny szlak z hołdy w góry.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Hołda Kostuchna

Montano Cortina Stretch

Biegi w Szczawnicy 2018 – Dziki Groń 64km