Fuerta, urlop i zbliżające się zawody
Ostatni tydzień spędziłem na wakacjach z żoną w miejscowości
Costa Calma na jednej z wysp kanaryjskich – Fuerteventurze.
Mimo tego, że raczej jestem stworzeniem zimnolubnym to
przeciągająca się i nijaka pogoda w trakcie tej zimy doprowadziła mnie do małego
załamania i ten urlop był wyjątkowo potrzebny.
Postanowiłem w trakcie tego tygodnia odpocząć, ograniczyć
treningi, a i trzeba było wykazać zrozumienie żonie bo nie był to wyjazd
treningowy, a nasza BARDZO spóźniona podróż poślubna i chcieliśmy ten czas
spędzić razem.
Niemniej jednak ciut pobiegałem, byłem na siłowni, zaliczyliśmy
wycieczkę w góry i już po pierwszych treningach po powrocie widzę, że dobrze to
zrobiło – puls w dół, tempo w górę, samopoczucie zdecydowanie na plus.
Fuerta przywitała nas pięknym słońcem i wiatrem, a na
termometrze ponad 20 kresek. Tylko tyle trzeba było by wywołać uśmiech. Cała
wyspa to w moim odczuciu księżyc na ziemi – typowo wulkaniczne pustkowie, które
ma w tym wszystkim niesamowity urok.
Ze względu na ułożenie hotelu na skarpie otaczała mnie masa wzniesień
co wykorzystałem przez mocne ograniczenie kilometrażu a skupienie się na
podbiegach. Wyasfaltowane i szutrowe ścieżki okazały się strzałem w dziesiątkę.
Początki jednak były trudne, nagły wzrost temperatury względem Polskich
warunków, duża wilgotności i w pierwszy dzień na treningu czułem się jakby mi
ktoś pół płuca wyciął. Po pierwszym treningu padłem na twarz, ale potem było
już lepiej.
Dobrze zrobiła mi dieta (polecam hotel R2 Pajara Beach). Skłamałbym
mówiąc, że pilnowałem jej mocno. To nasze pierwsze takie wakacje więc
przymknąłem oko na pewne kwestie, piwko na basenie, lokalne wina, ron miel (rum
z wysp kanaryjskich z miodem palmowym, pyszny!). Do tego baranina, lokalne
desery, sery z mleka koziego, lody (moja słabość, a że były pistacjowe to
niestety opanować się nie mogłem 😉 ), ale faktem jest to, że dostępność owoców,
warzyw, ryb i owoców morza była duża i to na tym opierałem swoją dietę co
odczułem w treningu. Szkoda, że w Polsce nie znajdziemy tak dobrych i świeżych
ryb. A i fakt, że były one genialnie przygotowywane w hotelowej restauracji.
Pomijając kwestię siłowni i cały czas treningu
stabilizującego, najważniejsza była dla mnie jakość treningu jeżeli chodzi o
przewyższenia i w te niespełna 7 dni zrobiłem ich ponad 2100m. Mam nadzieję, że
to zaprocentuje już niebawem w Szczawnicy.
Teraz czas na trzy ostatnie tygodnie trenowania – zjazd z
objętości, skupienie się na detalach, hiperkompensacja i dieta. Niebawem razem
z trenerem Bartkiem rozpiszemy dokładną dietę na tydzień startowy, gdyż ma ona
bardzo duży wpływ. Podejmujemy ryzyko i sprawdzimy jak sprawdzi się nie pompowanie
węgli a inna metoda, ale o tym niebawem.
Komentarze
Prześlij komentarz